Cztery apokalipsy, do których nie doszło
W starożytnym micie Damokles, dworzanin tyrana Syrakuz Dionizjusza, marzył o władzy i bogactwie. Gdy król pozwolił mu na chwilę zasiąść na tronie, Damokles zauważył, że nad jego głową wisi miecz. Miecz zawieszony na cienkim końskim włosiu. Zrozumiał wtedy, że władza i potęga są obarczone ciągłym ryzykiem zagłady. Obraz ten stał się symbolem kruchego balansu między potęgą a katastrofą, bytem a niebytem. Metafora zyskała szczególne znaczenie w epoce nuklearnej, kiedy to nad ludzkością zawisł nuklearny miecz Damoklesa zdolny, w pewnym sensie w mgnieniu oka, zniszczyć życie na ziemi. Stać się to mogło, oraz ciągle może, nie tylko w wyniku walki o władzę, ale równie dobrze z powodu banalnej pomyłki, niezrozumienia, czy też banalnego błędu.
bezpieczeństwo edukacja inne na świecie opinie i komentarze publicystyka wiadomości20 marca 2025 | 14:28 | Źródło: Gazeta Morska | Opracował: dr Paweł Kusiak | Drukuj
Zegar zagłady ang. Doomsday Clock | fot. Bulletin of the Atomic Scientists
Czemu zawdzięczamy to, że miecz ciągle nie spadł na nasze głowy? Na pewno zależało to od systemów i procedur oraz niezliczonych decyzji liderów oraz kierownictw politycznych mocarstw atomowych. Znaleźć można też w historii kilka takich momentów, gdy to szerzej anonimowe dla świata osoby uratowały go przed zagładą. Mowa tu o sytuacjach, kiedy konkretni ludzie, w pojedynkę lub w niewielkich grupach, musieli podjąć decyzję, czy rozpocząć globalną wojnę atomową. Każdy z nich był potrosze niczym Damokles, najmniejszy jego błąd mógł zburzyć świat, jaki znamy a de facto świat w ogóle.
1962 r. kmdr Wasilij Archipow i znaczenie odporności psychicznej
Zwykle tzw. kryzys kubański wskazuje się jako ten moment w historii świata kiedy to szanse na wybuch wojny jądrowej były relatywnie największe. Kluczowym jest tu wydarzenie z 27 października 1962 r. Kiedy amerykańskie niszczyciele wykryły radziecki okręt podwodny B-59 i zaczęły go bombardować ładunkami głębinowymi, próbując zmusić do wynurzenia. Załoga B-59, znajdująca się na granicy wytrzymałości fizycznej i psychicznej, była przekonana, że wojna już się rozpoczęła. Kapitan okrętu i oficer polityczny zdecydowali się na odpalenie torpedy z głowicą nuklearną. Przyjąć należy, że atak tego rodzaju, niemal na pewno wywołałby pełnoskalową wojnę nuklearną. Trudno wyobrazić sobie żeby USA pozostawiły tego rodzaju akt, dokonany w tej konkretnej przestrzeni geograficznej, bez odpowiedzi.
Do odpalenia torpedy jednak nie doszło. Wiedzieć należy, że w świetle ówczesnych sowieckich procedur decyzja o użyciu broni jądrowej wymagała jednomyślności trzech oficerów. Trzecim, jak się okazało kluczowym, był kmdr Wasilij Archipow. W atmosferze napięcia, stresu i dezorientacji podjął decyzję sprzeczną z większością, czyli powstrzymał atak. Nie miał pełnej wiedzy, ale instynktownie czuł, że nie można odpalić broni nuklearnej tylko na podstawie tych szczupłych danych, które są w jego posiadaniu. Trudno postawić się w roli Archipow i zrekonstruować to co czuł: strach, odpowiedzialność, obowiązek? W 2002 r. Thomas Blanton (dyrektor Archiwum Bezpieczeństwa Narodowego USA) powiedział „Wasilij Archipow uratował świat”. Uratował.
1979 r. Alarm w NORAD, który nie był przypadkiem
Jest takie powiedzenie: „nie ma przypadków, są tylko znaki”. Zwykle przytacza się je w kontekście religijnym lub filozoficznym w celu oswojenia niezrozumiałej dla nas rzeczywistości. Chcemy nadać jej sens, zracjonalizować, tym samym nad nią zawładnąć. Mówimy sobie wtedy, że wszystko dzieje się po coś, skoro wszystko dzieje się po coś, to całe nasze życie musi mieć też sens...
W ten sposób można też interpretować wydarzenia, które miały miejsce 9 listopada 1979 r. w amerykańskim centrum dowodzenia NORAD (Dowództwo Obrony Północnoamerykańskiej Przestrzeni Powietrznej i Kosmicznej). Tego dnia systemy komputerowe w Centrum wykryły pełnoskalowy atak jądrowy Związku Sowieckiego na Stany Zjednoczone. Przed oczami osłupiałej obsługi ukazały się setki rakiet, które miały właśnie lecieć w kierunku Stanów Zjednoczonych. Załogi bombowców strategicznych ruszyły do samolotów, dowódcy sił nuklearnych czekali na rozkaz odpalenia pocisków balistycznych. Zegar odmierzał ostatnie minuty do globalnej zagłady.
W tej krytycznej chwili kilku wysokich oficerów zwróciło uwagę na niezrozumiały fakt. Dane z radarów naziemnych nie potwierdzały ataku. Zamiast automatycznie uznać sygnał za autentyczny, podjęto dodatkowe kroki weryfikacyjne. Okazało się, że technik przez przypadek włożył do systemu taśmę z symulacją ataku, którą komputer potraktował jako rzeczywisty scenariusz. Gdyby ktoś w panice podjął pochopną decyzję, Stany Zjednoczone mogłyby realnie uderzyć w odpowiedzi na atak, który zaistniał tylko w systemach NORAD. Związek Sowiecki zapewne by odpowiedział a potem wybuchłaby globalna wojna jądrowa. Czy po jej zakończeniu zostałby ktoś zdolny postawić pytanie, czy była przypadkiem, czy znakiem – nie wiadomo.
1983 r. płk Stanisław Pietrow i waga doświadczenia
Schematyzm może być czymś zarówno pozytywnym, jak i negatywnym. Wszystko zależy od kontekstu. Pozytywnie rozumiany schematyzm działa porządkująco, przyspiesza procesy decyzyjne, redukuje błędy i pozwala się uczyć. Zły schematyzm ogranicza zaś kreatywność, sprzyja stereotypom, prowadzi do uproszczeń i wreszcie blokuje konieczne zmiany. Jest niebezpieczny.
26 września 1983 r., w centrum radzieckiego systemu ostrzegania przed atakiem jądrowym, na ekranie kontrolnym pojawił się komunikat: USA wystrzeliło rakiety balistyczne. Był środek nocy, świat ciągle znajdował się w napiętej sytuacji po zestrzeleniu przez ZSRS 1 września tego samego koreańskiego samolotu pasażerskiego, co dzisiaj uważa się za jeden z najpoważniejszych incydentów zimnej wojny. W związku z tym, po odebraniu komunikatu o ataku, radzieckie dowództwo było gotowe na najgorsze.
Ostateczna decyzja o zgłoszeniu ataku spoczywała na barkach jednego człowieka: płk. Stanisława Pietrowa. Miał jedynie kilka minut na ocenę sytuacji. Procedura nakazywała mu natychmiast przekazać meldunek o ataku na Kreml, co mogłoby uruchomić radziecki odwet. Pietrow się jednak zawahał. Coś było nie tak. Oficer wiedział, że atak nuklearny powinien być masowy.
Dlaczego więc Stany Zjednoczone miałyby wystrzelić tylko kilka rakiet? Żaden scenariusz wojny jądrowej, z jakim Pułkownik miał dotąd do czynienia, nie przewidywał takiego obrotu spraw. Gdyby ktoś za oceanem rzeczywiście zamierzał rozpętać wojnę, to chciałby ją wygrać pierwszym uderzeniem. Musiałoby ono być zatem zmasowane. Z kolei atak pojedynczą rakietą lub rakietami byłby samobójstwem, bo przeciwne supermocarstwo na pewno by go przetrwało a potem odpowiedziałoby całym swoim arsenałem. Pietrow podjął decyzję wbrew protokołowi: uznał alarm za fałszywy. Kontrataku nie było
Pietrow miał rację. Sygnał był wynikiem błędu systemu satelitarnego, który niepoprawnie zinterpretował odbite światło słoneczne. W tamtej chwili jednak Pietrow tego nie wiedział. W tamtą noc był sam, a jego decyzja mogła przesądzić o losach świata. Przez kilka chwil to on mógł zdecydować, czy miecz Damoklesa spadnie. Noc dobiegała końca i wstał kolejny dzień.
1995 r. Jelcyn i rosyjska walizka nuklearna
25 stycznia 1995 r. norwescy naukowcy wspólnie z NASA wystrzelili rakietę meteorologiczną Black Brant XII z kosmodromu Andøya w północnej Norwegii. Rakieta miała zbadać zorzę polarną i warunki atmosferyczne w górnych warstwach atmosfery. Trajektoria rakiety przypadkowo przypominała tor lotu amerykańskiego pocisku balistycznego Trident, który w razie wojny mógłby być wystrzelony z okrętu podwodnego u wybrzeży Norwegii.
Natychmiast po wystrzeleniu systemy ostrzegania Federacji Rosyjskiej wykryły start rakiety balistycznej z terytorium Norwegii. Trajektoria sugerowała, że może to być atak nuklearny, zmierzający do wywołania impulsu elektromagnetycznego nad Moskwą. W ciągu kilku minut Borys Jelcyn aktywował tzw. „walizkę nuklearną”, umożliwiającą odpalenie rosyjskich rakiet w odwecie. Jelcyn stanął przed decyzją, czy postąpić według zasady gwarantowanego wzajemnego zniszczenia. Jej istota sprowadza się do tego, że jeśli jeden podmiot zdolny do MAD (ang. mutual assured destruction) zostanie zaatakowany to niezależnie od skutków ataku będzie on zdolny do odpowiedzi, która będzie oznaczała zagładę przeciwnika.
Warto nadmienić, że Rosjanie poważnie obawiali się tzw. ataku dekapitacyjnego (ang. decapitation strike), za pośrednictwem którego USA mogłyby zniszczyć rosyjskie dowództwo jednym precyzyjnym uderzeniem nuklearnym.
Wstępnie wszystko się, więc zgadzało. Świat mógł stanąć w ogniu w kilka minut a przez ten czas panem życia i śmierci był Jelcyn. Kryzys zakończyła informacja, że rakieta nie zmierza w stronę Rosji. Była to norweska sonda badawcza, której start zgłoszono Rosji wcześniej, informacja na ten temat nie dotarła jednak do właściwych osób. Kryzys został zażegnany.
Czy można przyzwyczaić się do życia w cieniu nuklearnej zagłady?
Historyczne przypadki fałszywych alarmów nuklearnych ujawniają brutalną prawdę na temat słabego punktu odstraszania jądrowego opartego na szybkim reagowaniu. Każda z analizowanych sytuacji jest inna, wszystkie łączy jednak pewna istotna prawda odnośnie świata i moralnego wyboru jednostki.
W 1962 r. kryzys wywołany został niedostatecznym dostępem do informacji. Zażegnany zaś, w świetle tego co wiemy, dzięki indywidualnym cechą osobniczym kmdr. Archipowa, który nie poddał się presji dowódcy oraz oficera politycznego. W 1979 r. w NORAD zawinił komputer, błąd wykryli i skorygowali ludzi, którzy nie zaufali systemowi.
Podobnie było w 1983 r. kiedy zdecydowała wiedza i doświadczenie płk. Pietrowa. To była szczepionka przed przesadnym zaufaniem temu co pokazują radary.
Trochę inna jest sytuacja z 1995 r. kiedy to z uderzenia zrezygnowano po upewnieniu się, że rakieta nie zmierza w stronę Rosji. To jedyny z omawianych przypadków kiedy decyzję podjęto w oparciu o jednoznacznie obiektywne przesłanki (tak się przynajmniej wydaje). Pamiętajmy jednak o tym, że stało się tak dlatego, że takowe zaistniały. Gdyby rakieta nie zmieniła trajektorii również Jelcyn musiałby spojrzeć na wiszący nad nim i światem miecz Damoklesa.
Reasumując, do najważniejszych wniosków płynących z fałszywych alarmów nuklearnych należą takie prawdy jak: (1) rola pojedynczych osób; (2) znaczenie rygorystycznych zabezpieczeń technicznych; (3) doktryna użycia broni jądrowej (szybkość nuklearnej odpowiedzi); (4) konieczność wzajemnego dialogu mocarstw atomowych. Osobnym problem w tym kontekście jest także znaczenie sztucznej inteligencji, która jako swoisty fenomen stała się wyznacznikiem rozwoju w naszych czasach. Miejmy jednak nadzieję, że przestrogą by nigdy nie cedować pełnej kontroli nad arsenałem jądrowym na AI, pozostaje choćby wizja z filmu Gry wojenne z 1983 r.
Czy można przyzwyczaić się do życia w cieniu nuklearnej zagłady? Ponoć do wszystkiego można się przyzwyczaić. W końcu przecież raczej nie myślimy o tym na co dzień. Nie myślimy bo człowiek naturalnie rzadko myśli o rzeczach, na które nie ma wpływu albo ma wpływ tak niewielki, że w zasadzie prawie jakby go nie miał.
Ci, którym problem możliwej nuklearnej zagłady spędza sen z powiek, od czasu do czasu, mogą odwiedzić stronę internetową projektu Zegar Zagłady (Doomsday Clock). Jest to symboliczny wskaźnik utworzony w 1947 r. przez naukowców z Bulletin of the Atomic Scientists przy Uniwersytecie Chicagowskim. Jego celem jest obrazowe przedstawienie, jak blisko ludzkość znajduje się od potencjalnej globalnej katastrofy. Na tarczy zegara „północ” symbolizuje moment zagłady, a liczba minut (lub sekund) do północy odzwierciedla aktualny poziom zagrożenia.
W styczniu 2025 r. zegar wskazywał 89 sekund do północy. Czy do dużo, czy mało? Po zakończeniu zimnej wojny i podpisaniu traktatu START I między USA a ZSRS zegar wskazywał 17 minut do północy, czyli jest o ponad 15 minut gorzej niż wtedy. W czasie zimnej wojny najgorzej było w 1953 r. w dobie testów broni wodorowej, 2 minuty do północy. Jak widać, teraz jest najgorzej w historii. Innymi słowy, zdaniem twórców projektu Zegar Zagłady, świat nigdy nie był tak blisko katastrofy jak obecnie.
Gwoli ścisłości nie chodzi tu li tylko o zagładę spowodowaną wojną jądrową ale również zmianami klimatycznymi i przemianami technologicznymi. Niezależnie jednak od tego, trzymajmy się, więc mocno...
dr Paweł Kusiak
ekspert Gazety Morskiej
zobacz też
Postaw nam kawę, a my postawimy na dobrą morską publicystykę! Wspieraj Gazetę Morską i pomóż nam płynąć dalej - kliknij tutaj!
Redakcja Gazeta Morska
użytkownik
komentarze
Dodaj pierwszy komentarz
zobacz też
Tragedia żaglowca Cuauhtémoc. Ikona meksykańskiej marynarki uderzyła w Brooklyn Bridge
Kompleksowe ćwiczenia Audros gynejas 2025. Obrona strategicznych akwenów Litwy i współpraca z Portugalią
Polski śmigłowiec SH-2G Super Seasprite nad Atlantykiem. Marynarze z Gdyni na ćwiczeniu Dynamic Mongoose25
Akcja ratunkowa w Porcie Gdańsk. „Piorun” ratuje jelenia z kanału portowego
Choroba Zalewu Wiślanego. Pięć przypadków po zjedzeniu ryb z Pomorza. Służby ostrzegają i apelują o zgłaszanie się
Port Gdańsk wspiera strażaków. Darowizna na rzecz bezpieczeństwa publicznego
NATO zabezpiecza Bałtyk. Trwa operacja Open Spirit 2025. Miny, roboty podwodne i ochrona infrastruktury krytycznej
Saab dostarczy Szwecji lekkie torpedy. Nowoczesne wzmocnienie obrony morskiej
Trudna akcja ratunkowa OSP Łeba na Górze Łąckiej. Reanimacja w sercu Słowińskiego Parku Narodowego
Kapitan kontenerowca Newnew Polar Bear postawiony przed sądem w związku z uszkodzeniem Balticconnector
REKLAMA