Biscay Bay, dziadek, mewy i Global Mariner. Czas na morskie opowieści

Dawno temu, będąc I-szym oficerem pracowałem na statku, na którym kapitanem był Niemiec. Starszy pan, pochodził z Bawarii i nazywaliśmy go dziadek. W wieku sześćdziesięciu kilku lat latał na lotni. W Alpach latał na tej lotni. Nie powiem, budziło to u mnie autentyczny podziw. Kiedyś zapytałem go, jak tam jest na górze, w powietrzu. Jak już się wzbije na swojej lotni, wysoko ponad ziemię. Odpowiedział jednym zdaniem. I tak jakby ujawniał coś intymnego. Tam jest cicho.

lifestyle morski trójmiasto wiadomości

16 lutego 2025   |   08:08   |   Źródło: Gazeta Morska   |   Opracował: Tadeusz Hatalski, kpt. ż.w.   |   Drukuj

fot. Pixabay

fot. Pixabay

Nigdy nie latałem na lotni. Choć na samych rękach mi się zdarzało. Ale to było we śnie a nie w rzeczywistości. Toteż tak naprawdę to nie wiem, jak to jest latać na lotni. Ale to jedno zdanie mi wystarczyło, żeby zrozumieć o czym on mówi. I oczami wyobraźni wszystko zobaczyć. Białe cumulusy na niebieskim niebie. Niedaleko strome szczyty Alp. I tam w górze, postać ludzka na przypiętych skrzydłach, unosząca się bezszelestnie nad zieloną doliną. Człowiek realizujący odwieczne ludzkie marzenie. Marzenie o tym, aby latać jak ptak. Nie pytałem o nic więcej.

Ale dziadek oprócz tego, że latał na lotni i lubił ciszę, nie znosił ‘kiwania’, czyli kołysania statku w sztormie. A niestety, na morzu a szczególnie w zimie zdarza się to dość często. I zdarzyło się kiedyś, że na Biscay Bay (Zatoka Biskajska) trafiła nam się niezbyt przyjazna pogoda. Na sztormowej fali, statkiem rzucało niemiłosiernie. Na nic zdawały się zmiany kursu, aby znaleźć taki, na którym będzie spokojniej. Statek był załadowany praktycznie do ‘marki’ czyli maksymalnej linii ładunkowej i do tego jakimś ciężkim ładunkiem. Co dodatkowo pogarszało sprawę, gdyż ciężki ładunek nie wypełnia całej ładowni tylko leży na dnie statku. W efekcie statek jest bardzo ‘sztywny’ a przez to ‘kiwanie’ jest szczególnie gwałtowne i bardzo uciążliwe. I tak było już drugi dzień. I gdy, w tym drugim dniu sztormowej pogody, moja popołudniowa wachta już dobiegała końca, na mostek przyszedł dziadek i wydał zdecydowane polecenie - make all ballast full, co po polsku znaczy - napełnij wszystkie balasty do pełna.

Tutaj trzeba wyjaśnić pewną sprawę. Otóż nasz kapitan z Bawarii, praktycznie całe swoje życie zawodowe przepracował na statkach rybackich, które większość czasu pływają z pełnymi balastami. Bo rzadko się zdarza, że połów jest tak duży, żeby statek zanurzył się do wspomnianej wcześniej, maksymalnej linii ładunkowej. Natomiast inaczej jest na statkach towarowych. Gdy statek jest załadowany pełnym ładunkiem, balastów już się nie napełnia. Gdyż spowodowałoby to przeładowanie statku i zmniejszenie wolnej burty. Co przy sztormowej pogodzie może grozić zatonięciem statku. We will get overloaded (będziemy przeładowani) zaprotestowałem. Nevermind (nie ważne) usłyszałem w odpowiedzi. Dziadek chciał zanurzyć statek głębiej aby choć trochę mniej się kołysał. Choć słowo kołysał w tamtym przypadku, to nie było zbyt adekwatne. Rzucał, szarpał, przewracał - to byłyby trafniejsze określenia.

No cóż kapitan wydaje polecenia a załoga je wykonuje. Poszedłem więc do siłowni, aby przekazać polecenie o napełnieniu balastów mechanikowi. Po drodze przeliczyłem jednak szybko w pamięci, ile tych zbiorników balastowych możemy napełnić aby nie przekroczyć linii ładunkowej. Z wyliczenia wychodziło, że bezpiecznie możemy napełnić tylko zbiornik numer trzy. Opowiedziałem całą historię mechanikowi, którym też by Polak. I otrzymane na mostku polecenie nieco zmodyfikowałem. Przekazałem mechanikowi, aby napełnił balast numer trzy i zgłosił o tym kapitanowi. A gdyby w odpowiedzi usłyszał, że ma napełniać następne, to pod żadnym pozorem nie wolno mu tego robić. Bo, przy przekroczeniu marki i w efekcie mniejszej wolnej burcie i pogodzie jaka jest, najzwyczajniej w świecie, statek się utopi. A my razem z nim. I poszedłem spać. Wtedy byłem jeszcze młody, a młodzi ludzie sen mają mocny. Rano się obudziłem i patrząc przez okno zobaczyłem, że nadal pływamy po wodzie a nie pod wodą :) Na śniadaniu zapytałem mechanika jak to było dalej z tymi balastami. Mechanik odpowiedział, że zrobił tak jak uzgodniliśmy. Czyli napełnił balast numer trzy i zgłosił o tym na mostku. W odpowiedzi usłyszał – ok. Dziadek w międzyczasie, chyba przemyślał sprawę i uwzględnił to, że jest na statku towarowym a nie rybackim. I wszystkich balastów nie kazał już napełniać.

A potem pokazały się mewy, latające nad rufą statku. Znak, że sztorm mija. I popłynęliśmy dalej na południe, w kierunku przylądka Finisterre, gdzie kończy się Biscay. Już bez zmian kursu i przy spokojniejszym morzu. O tym, że mewy wiedzą o tym jaka będzie pogoda, dobra czy zła, dowiedziałem się od dziadka właśnie. To było przy okazji wymiany papieru w faksymile, urządzeniu które kiedyś drukowało na statku mapkę pogody. Podobną do tej jaką pokazują w telewizji przy prognozie pogody. Rolka papieru akurat się skończyła i założyłem nową. Ale to była już ostatnia jaką mieliśmy na statku. Zgłosiłem więc dziadkowi, że w następnym porcie musimy kupić papier do faksymile. I wtedy dziadek powiedział, pół żartem pół serio. E tam, co będziemy wydawać niepotrzebnie pieniądze. Do faksymile załóż papier toaletowy bo i tak to co tam się drukuje jest niewiele warte. A żeby wiedzieć jaka naprawdę będzie pogoda, patrz na mewy. Jak latają nad wodą, to znaczy, że pogoda będzie dobra. Natomiast jak siedzą nastroszone na wodzie (albo na nabrzeżu w porcie) to znak że pogoda idzie zła. Od tego czasu zacząłem patrzeć na mewy. Dziadek miał rację. Mewy wiedzą jaka będzie pogoda, i ich ‘prognoza’ zawsze się sprawdza. Wtedy na Biscay’u też się sprawdziła. I już spokojnie i bezpiecznie dopłynęliśmy do portu.

A z tymi mewami wiąże się jeszcze inna historia, która zdarzyła się na innym statku i w innych okolicznościach. Otóż jakieś dziesięć lat później, w 1998r., w ramach kampanii przeciwko tak zwanym ‘tanim banderom’, z kilkudniową wizytą zawinął do Gdyni  ‘Global Mariner’, statek  Międzynarodowej Federacji  Transportowców, która  w środowisku morskim  powszechnie jest znana  pod angielskim skrótem ITF. Statek ten odbywał podróż po portach Europy, podczas której prezentowana była wystawa pokazująca pracę na morzu. To była kampania przeciwko tanim banderom (tak przy okazji, problem jest nie rozwiązany do dnia dzisiejszego). I tak się złożyło, że brałem udział w tym wydarzeniu. I zdarzyło się, że na mostku tego statku, opowiadałem grupie ludzi odwiedzających statek, o znajdujących się tam urządzeniach, o pracy na morzu i o tanich banderach. Statek był przycumowany przy Skwerze Kościuszki skąd widać falochron gdyńskiego portu. I patrząc na falochron zobaczyłem na nim mewy. To było lato i tego dnia była piękna pogoda. Ale mewy nie latały. Siedziały na falochronie smutne i nastroszone. Pokazałem wtedy obecnym na mostku te mewy. I opowiedziałem o dziadku, faksymile i papierze toaletowym. I o tym, że siedzące, nastroszone mewy ‘mówią’ że za dwa trzy, dni pogoda się zmieni. I zamiast słońca będzie wiatr i deszcz.

Trzy dni później, ‘Global Mariner’ nadal stał w Gdyni. A ja z inną grupą ludzi byłem na mostku i opowiadałem o pracy na morzu. Tym razem, historią o mewach swojego wystąpienia nie ubarwiałem, zapomniałem. Gdy już skończyłem, odezwał się ktoś z grupy. Z tymi mewami, co przewidują pogodę, to miał pan rację. Byłem tutaj z poprzednią wycieczką, jak siedziały na falochronie i pan o nich opowiadał, że czekają na złą pogodę.

Wszyscy popatrzyli za okno. Mew na falochronie nie było. I pogoda też była inna. Słońca już nie było, natomiast padał deszcz i wiał wiatr.

Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź "Gazetę Morską". Codziennie aktualne informacje prosto z morza. Obserwuj gazetamorska.pl!

Kamil Kusier
redaktor naczelny

komentarze


wpisz treść
SKOMENTUJ
nick

Dodaj pierwszy komentarz